Witam serdecznie na koncie najlepszego samolotu bojowego września 1939.

poniedziałek, 13 września 2010

14 Września


Dywizjon „Sęp”
Tego dnia dywizjon X posiadał siedem łosi zdolnych do walki.

X Dywizjon miał się tymczasowo przesunąć na lot­nisko Wielick, rozpoznając i bombardując po drodze broń pancerną nieprzyjaciela na obszarze Sokal - Za­mość - Hrubieszów. Ze względu na poranną mgłę dyon zadania nie wykonał, lecz około godziny 10.00 rozpoczął start pojedynczymi samolotami wprost do Wielicka.
Udało się odnaleźć benzynę, która był przeznaczona dla mających tam lądować samolotów alianckich.
Jak tylko pogoda się poprawiła, pojedynczy Łoś ruszył na rozpoznanie okolic Brześcia nad Bugiem. Awaria silnika i mgła utrudniły wykrycie celu, ale udało się.
 Chwile później na wykrytego wroga poleciał klucz Łosi w celu zbombardowania go. Rzeczywiście, nad celem spotkano bardzo gęstą mgłę, ale to akurat pomogło naszym lotnikom. Niemcy źle ocenili prędkość Łosi i ostrzelali maszyny ze złą poprawką, pociski poleciały daleko za naszymi samolotami. Zaraz potem Łosie znalazły się nad celem: z góry wykryto metalowe pudelka, to były szwabskie czołgi! Zaraz potem poleciały pierwsze bomby. Zaraz potem ponowiono nalot atakami koszącymi. Do gry dołączyły „szczeniaki”, ze swoją szybkostrzelnością 1200 strzałów na minutę pustoszyły szyki Niemców.
Nie skończył się jeden atak, a zaraz Łosie poprawiły następnym atakiem, na który specjalnie zostawiły jeszcze po kilka bomb. Tym razem skrzydła prawie muskały czubki drzew!
Niemcy rozjuszeni atakiem prowadzili morderczy ostrzał, który uniemożliwił dalsze sensowne atakowanie i Łosie musiały opuścić ten cel.
Niestety jeden z Łosi ostrzelany zbyt dotkliwie by kontynuować walkę musiał zawrócić do bazy. Silniki pracowały coraz mniej stabilnie, w końcu się okazało, że nie obejdzie się bez przymusowego lądowania. Maszyna wylądowała we wsi Mukoszyn, daleko od Wielicka!
       Lotnicy wymontowawszy „Szczeniaka” z kabiny, dla obrony, byli zmuszeni zostać tak do następnego dnia.
         


Dywizjon "Jastrząb"
Rozpoznanie XV Dywizjonu, przeprowadzone o świ­cie w rejonie Brześć - Biała Podlaska - Lublin, nie przyniosło wyniku. Załoga por. obs. Hieronima Kulbac-kiego (pilot kpr. Stefan Tomicki) z 17. Eskadry na Łosiu 72.210 startującym bez ładunku bombowego nie uzys­kała zadowalającej widoczności ziemi pomimo zejś
na małą wysokość i po godzinie i 20 minutach powró­ciła na lotnisko z nieregularnie pracującym silnikiem.
Nie zważając na mgłę i brak rozpoznania, Cwynar zdecydował się poprowadzić wyprawę bombową w po­staci trzysamolotowego klucza 16. Eskadry. Załogi: kpt. obs. Władysław Dukszto, pilot kpt. Stanisław Cwynar; ppor. obs. Kazimierz Bernas, pilot plut. Stanisław Kło-sowski na Łosiu 72.193; por. obs. Piotr Kowalski, pi­lot ppor. Wiktor Wojcieszek, strzelcy kpr. kpr. Roman Rosołowski i Marian Grzelak na Łosiu 72.183 „F", wy­startowały około godziny 9.00 na bombardowanie bro­ni pancernej na obszarze Lublin - Kraśnik, zabierając po osiem bomb po 110 kg każda. Lecąc na wysokości zaledwie 100 m, klucz po przekroczeniu linii Bugu stra­cił widoczność ziemi i nie był w stanie wykryć wroga. Samoloty zawróciły więc w kierunku Zamościa i zbom­bardowały celnie niewielką kolumnę zmotoryzowaną, a następnie raz jeszcze próbowały bezskutecznie do­trzeć do rejonu Lublina, aby rozpoznać zgrupowania nieprzyjaciela dla ewentualnej następnej wyprawy. Za­łoga Kowalskiego straciła wtedy kontakt z kluczem i zabłądziła na Polesie. Po wyczerpaniu się paliwa Łoś 72.183 „F" lądował przymusowo koło wsi Mukoszyn w rejonie Kamienia Koszyrskiego. Bezowocne próby zdobycia benzyny zmusiły załogę do pozostawienia bombowca.
Relacja Romana Rosołowskiego:
„Wyznaczone na zadanie załogi zebrały się na od­prawę w lesie. Mieliśmy startować pojedynczo, zebrać się w powietrzu i zbombardować npla z wysokości 2500 m, zrzucając 4 bomby 100 kilogramowe. Następ­ny nalot miał się odbyć na wysokości 200 m celem zrzucenia dalszych 4 bomb i ostrzelania npla z broni pokładowej.
Miały startować 3 Łosie. Dowódcą klucza był kpt. Cwynar. Leciałem w prawoskrzydłowej maszynie. Do­wódcą mej załogi był por. obs. Kowalski, pilotem pchor. Wojcieszek, drugim strzelcem kpr. Grzelak.
Wystartowaliśmy o godzinie 6.30 rano. Dolot do Zamościa odbywał się ponad chmurami. Nie wiedzie­liśmy jednak, jaka jest podstawa chmur, bo nie mieliś­my komunikatu meteo. Między maszynami utrzymy­waliśmy łączność radiotelefoniczną. Wszyscy postara­liśmy się o słuchawki od kolegów, którzy nie lecieli
Dolatując do Zamościa, dostrzegłem wybuchy po­cisków artylerii przeciwlotniczej, które rozrywały się nad chmurami, jednak bardzo daleko od nas. Wiedzie­liśmy, że to Niemcy zaczynają nas ostrzeliwać. Chmu­ry zaczęły się rozrywać. Szosy jednak nie znaleźliśmy. Zaczęliśmy krążyć w celu jej odszukania. Po kilkuna­stu minutach szosa została odnaleziona. Dopiero teraz dostrzegłem na niej masę czołgów.
Kapitan Cwynar wydawał już rozkazy: — piloci, kurs bojowy. Obserwatorzy przygotować się do zrzuce­nia bomb. Strzelcy do k.m. — ładować do ognia ciąg­łego. Mój pilot wskazał mi porozumiewawczo niebo, abym uważał na myśliwców. Grzelak był już na dolnym stanowisku. Bomby poszły. Bezpośrednio po tym zo­stał wydany następny rozkaz: — zejść na 200 m, zrzu­cić pozostałe bomby i ostrzelać.
Łosie natychmiast przeszły w nurkowanie i na bar­dzo dużej szybkości przebiliśmy chmury, dość daleko od celu. Piloci weszli znowu na kurs bojowy. Nie wiem, dlaczego szliśmy lotem koszącym. Nasze zapalniki wy­magały właściwie 400 m, gdyż przy niższej wysokości istniało prawdopodobieństwo rażenia maszyny włas­nymi odłamkami.
Kiedy wyskoczyliśmy zza lasu na szosę, otrzyma­liśmy od razu niesłychanie silny ogień z artylerii prze­ciwlotniczej i z pojazdów pancernych, którymi była za­pchana szosa. Wśród Niemców popłoch, my także by­liśmy silnie podnieceni. Prawdopodobnie wskutek silne­go ognia z ziemi, a także ze względu na małą wysokość lotu ani jeden z trzech obserwatorów nie wyrzucił bomb. Tylko strzelcy prowadzili gorączkowy ogień. W mię­dzyczasie zamieniłem się z Grzelakiem na stanowis­ka ogniowe, gdyż wolałem strzelać z dolnego. Widzia­łem stąd bardzo wyraźnie czołgi z krzyżami, a przede wszystkim smugi pocisków z ziemi. Szosa była wilgot­na po deszczu.
Kapitan Cwynar i lewoskrzydłowa maszyna ode­rwały się od npla i zniknęły w chmurach. Tymczasem mój pilot, nie otrzymawszy żadnych rozkazów, w dal­szym ciągu trzymał się szosy. W pewnej chwili przela­tując nad dziedzińcem szkolnym, dostrzegliśmy kilka­naście stojących na nim samochodów niemieckich. Woj­cieszek dał znak ręką obserwatorowi. Ten jednak bomb nie wyrzucił. Równocześnie Grzelak kopie mnie nogą

i krzyczy, ze mamy przestrzelony lewy statecznik kie­runkowy. Podczołgałem się więc do pilota, aby mu to zakomunikować. Podchorąży wiedział jednak, że jes­teśmy trafieni, gdyż Łoś szedł już trawersem i nie po­zwolił się z niego wyprowadzić.
Trzeba było oderwać się od szosy. Wyszliśmy nad chmury i rozglądamy się za pozostałymi Łosiami. Ni­kogo jednak nie widać. Postanawiamy wrócić do bazy. Obserwator kreśli dużymi literami kurs powrotny i po­kazuje go pilotowi. Jednak po pewnym czasie zmienia go. Okazuje się, że stracił orientację. W tej sytuacji pod­chorąży, widząc tor kolejowy, chce zmienić kurs. Jed­nak obserwator nie zgadza się. Zgubiliśmy się zupeł­nie. Po długim czasie stwierdzamy, że jesteśmy w rejo­nie Prypeci. Zaczyna nam brakować paliwa. Wskutek nalegań pilota obserwator decyduje się na lądowanie, w celu dowiedzenia się, gdzie jesteśmy. Lecimy już tylko na zbiorniku opadowym. Zrzuciliśmy nad jaki­miś mokradłami bomby i ścinając czubki sosen, siedliś-my bez żadnych uszkodzeń. W czasie lądowania sta­łem z Grzelakiem z tyłu, trzymając się kurczowo ja­kichś uchwytów. Pierwsze uderzenie kołami o ziemię spowodowało ich oberwanie się.
Biegną do nas chłopi w łapciach i samodziałowych koszulach. Uzbrojeni są w kije. Dowiadujemy się od nich, że znajdujemy się w pobliżu wsi Mukoszyn pow

Kamień Koszyrski. Ludzie ci pierwszy raz w życiu wi­dzieli z bliska polski samolot. Podchorąży Wojcieszek znał ukraiński, więc szybko porozumieliśmy się. Na­szego Łosia przeciągnęliśmy wołami na bardziej nada­jące się do wzlotu pastwisko.
Zamierzaliśmy porozumieć się z bazą drogą radio­wą, ale w czasie lądowania zerwane zostały anteny. Nie oddalaliśmy się od maszyny, gdyż obawialiśmy się miej­scowej ludności. Maszerujące przez wieś polskie od­działy obiecały dostarczyć nam benzynę, która podob­no znajdowała się gdzieś w pobliżu, w lasach. Nadcho­dziła powoli noc.
Zdemontowaliśmy 'Szczeniaki' dla ewentualnej obrony własnej, pościeliliśmy sobie w stogu siana i za­braliśmy się do gryzienia pestek z dyni, gdyż baliśmy się spożywać cokolwiek innego, co mogliśmy zakupić. Mieliśmy wprawdzie po jednej puszce konserw mięs­nych schowanych w maskach gazowych, jednak posta­nowiliśmy je zostawić na później.
Całą noc czuwaliśmy. Rano przyszła do nas rodzi­na polskich osadników i ostrzegła nas przed miejsco­wą ludnością. Do rodziny tej chodziliśmy kolejno jeść. Obserwator Kowalski, mimo naszych perswazji, udał się do wsi, aby wysłać telefonogram do Wielicka. Nie­stety, więcej już nie powrócił. Nie wiem, co się z nim stało. Wzmocniliśmy naszą czujność29

W oczekiwaniu na obiecaną benzynę rozpłataliśmy skrzydło, aby można było z góry napełnić zbiorniki. Niestety, około południa otrzymaliśmy wiadomość, że benzyna jest, ale samochodowa. Oficerowie, którzy nam ją przekazali pocieszyli nas jednak, że we wsi Wielka Hłusza, 20 km na północny zachód, znajdują się zapa­sy benzyny. Kapral Grzelak postanowił udać się na po­szukiwanie por. Kowalskiego. Nie wrócił także. Przy­puszczaliśmy, że został zamordowany-"1.
Noc z 16 na 17 września spędziliśmy już tylko we dwójkę z podchorążym Wojcieszkiem. 17 rano pilot zde­cydował się na start do Wielkiej Hłuszy. Benzyny po­winno wystarczyć na kilka minut lotu. Ze względu na ryzyko Wojcieszek zaproponował, że poleci sam. Nie zgodziłem się i wystartowaliśmy razem, w kierunku po­kazanym nam przez tubylca. Po 3-4 minutach lotu za­uważyliśmy wioskę pełną żołnierzy. Nasze pojawienie się powitali podrzucaniem czapek i machaniem dłoń­mi. Wylądowaliśmy za wsią.
Benzyna okazała się znów samochodową. Wojcie­szek przyniósł ponadto wiadomości o burzliwych na­strojach tutejszych nacjonalistów ukraińskich. Żołnierze nakarmili nas zupą i pod wieczór wycofali się. Znowu ostrzegli nas osadnicy. Pilot skontaktował się jakoś z ko­misariatem policji. Ewakuował się właśnie i oczywiście nie mógł nam udzielić żadnej pomocy. Policjanci radzi­li nam jednak, żebyśmy nie pozostawali w tym rejonie.
W tej sytuacji postanowiliśmy zniszczyć Łosia. Jednak nie mogliśmy go spalić, gdyż nie było w nim benzyny. Postrzelaliśmy więc ze 'Szczeniaków' silniki i wszystkie żywotne części, spadochrony zaś podarliś­my. Karabiny maszynowe zabraliśmy ze sobą"31.




Po południu 14 września 17. Eskadra dozbroiła z wiel­kim trudem dwa z trzech otrzymanych 12 września z XX Dywizjonu Łosi. Ponadto jednego Łosia otrzyma­ła 16. Eskadra. Ppor. Szymański:
„Ściągamy z Brześcia cztery nowe maszyny. Wcale nie wyposażone. Uzbrajamy, kombinujemy. Wyciągam z Żubra busolę, drutem przykręcam w maszynie. Usta­wiam kociołek 'na oko'. Kompensacja, śmiechu warta

Dowództwo brygady wyruszyło z Włodzimierza około godziny 3.00 przez Łuck i Młynów do Kołomyji, wydając przed tym rozkaz przesunięcia Łosi w rejon Buczacza, ewentualnie do Czerniowiec. Rozkaz do dy-onów dotarł rano. W Kołomyji Naczelne Dowództwo Lotnictwa zamierzało wydać rozkaz ponownej reorga­nizacji lotnictwa, a jednostki Łosi miały otrzymać dal­sze rozkazy operacyjne od Dowództwa Brygady w Mły-nowie. W praktyce jednak łączność dowództwa z jed­nostkami uległa zerwaniu i dyony Łosi operowały da­lej na własną rękę.
Dyony rozkazu przejścia do Buczacza nie wykona­ły. Werakso pisał w swoim sprawozdaniu, że wobec nie­znajomości w nakazanym rejonie żadnego terenu na­dającego się na lotnisko dla Łosi i obawy, że nie będzie miał ani paliwa, ani bomb, postanowił pozostać w Wie-licku aż do wyczerpania benzyny, aby dalej kontynuo­wać walkę. Niemniej oba dyony przystąpiły do poszu­kiwania odpowiedniejszych lotnisk w nakazanym ob­szarze, wykorzystując do tego celu własne RWD oraz inne samoloty zlatujące się od paru dni do Wielicka i powodujące niebezpieczne zagęszczenie na tamtej­szym lotnisku.
Obok PWS, RWD oraz szkolnych Karasi do Wie­licka przybyło również kilka P.7 z Dęblina oraz proto­typy P.46 Sum i P. 1 lg Kobuz. Ten ostatni, lądując, za­haczył skrzydłem o Suma, uszkadzając mu statecznik. Mając do dyspozycji myśliwce P.7 i Kobuza, kpt. La­guna zorganizował ubezpieczenie lotniska, przydziela­jąc wyremontowanego w Wielicku Kobuza por. Hen­rykowi Szczęsnemu. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań Łosie otrzymały wtedy obronę myśliwską swo­jego lotniska. Por. Szczęsny w czasie dwóch lotów bo­jowych zdołał zestrzelić dwa samoloty niemieckie. W czasie drugiego lotu został lekko ranny w nogę, ale po krótkiej, najprawdopodobniej jedno lub dwudnio­wej przerwie znów zasiadł za sterami myśliwca.
Relacja Wacława Oyrzanowskiego:
„Porucznik Szczęsny na Kobusiu strąca przed po­łudniem Dorniera. Pozazdrościł mu Laguna. Obserwu-

jemy z ziemi, minął się. Ląduje, powiada, że nie wi­dział. Potem poleciał jakiś' kapral — nic. Za każdym razem uzupełniamy paliwo i amunicję. Po południu le­ci Szczęsny, znów sprząta jednego, lecz ma przestrze­loną nogę".
Relacja Kazimierza Bernasa:
„Na nasze lotnisko nalot wszelkich możliwych sa­molotów — Karasi, Żubrów, PWS'ów, RWD'eków, PZL. Cwynar klnie, na czym świat stoi. Obawia się, że te szwendające się bez przerwy samoloty zdradzą po­łożenie naszego lotniska. Dotąd był względny spokój. Jedyna pociecha, że przyleciał jeden SUM i jeden KO­BUZ. Zderzyły się co prawda przy kołowaniu, ale na­si mechanicy szybko je naprawili, tak że rano były go­towe. SUM jest wspaniały. Uzbrajamy go pospiesznie. KOBUZ będzie służył jako obrona lotniska. Jest to je­dyna maszyna nadająca się obecnie do walki. Nawet do pościgu. Mechanicy chodzą koło niej jak przy włas­nym dziecku. Wieczorem [15 września — przyp. T. K.l powrócił ppor. Piotr Kowalski spod Kazimierza Koszyr-skiego, gdzie lądował przymusowo z braku paliwa. Reszta załogi pozostała przy samolocie. Rano prawdo­podobnie wyśle się samochodem mechaników i benzy­nę, ale to niezbyt pewne, bo benzyny jest już mało. Przypuszczalnie załoga ta będzie dla nas stracona".
14 września została zakończona ewakuacja Łosi z Prużan (Kuplin). Jeden Łoś XX Dywizjonu rozbił się na lotnisku Hutniki. Wczesnym popołudniem, wkrótce po przybyciu do Hutnik Karasi VI Dywizjonu, na lot­nisko to przyleciało także kilka następnych Łosi z XX Dywizjonu i Samodzielnego Dywizjonu Doświadczal­nego. Podczas bombardowania lotniska Hutniki przez dziewięć samolotów Do 17Z z III/KG 76, które zaczę­ło się o godzinie 14.50 i unicestwiło sprzęt latający VI Dywizjonu, zniszczeniu uległo również parę (dwa?) Łosi XX Dywizjonu i dwa Łosie Samodzielnego Dy­wizjonu Doświadczalnego.
221. Eskadrze, posiadającej sześć Łosi na lotnisku w rejonie Pińska, rozkazano przesunąć trzy bombow­ce do rejonu Młynowa, na lotnisko Użyniec, przezna­czając je jako uzupełnienie dla Brygady Bombowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz