Dywizjon „Sęp”
Tego dnia dywizjon X posiadał siedem łosi zdolnych do walki.
X Dywizjon miał się tymczasowo przesunąć na lotnisko Wielick, rozpoznając i bombardując po drodze broń pancerną nieprzyjaciela na obszarze Sokal - Zamość - Hrubieszów. Ze względu na poranną mgłę dyon zadania nie wykonał, lecz około godziny 10.00 rozpoczął start pojedynczymi samolotami wprost do Wielicka.
Udało się odnaleźć benzynę, która był przeznaczona dla mających tam lądować samolotów alianckich.
Jak tylko pogoda się poprawiła, pojedynczy Łoś ruszył na rozpoznanie okolic Brześcia nad Bugiem. Awaria silnika i mgła utrudniły wykrycie celu, ale udało się.
Chwile później na wykrytego wroga poleciał klucz Łosi w celu zbombardowania go. Rzeczywiście, nad celem spotkano bardzo gęstą mgłę, ale to akurat pomogło naszym lotnikom. Niemcy źle ocenili prędkość Łosi i ostrzelali maszyny ze złą poprawką, pociski poleciały daleko za naszymi samolotami. Zaraz potem Łosie znalazły się nad celem: z góry wykryto metalowe pudelka, to były szwabskie czołgi! Zaraz potem poleciały pierwsze bomby. Zaraz potem ponowiono nalot atakami koszącymi. Do gry dołączyły „szczeniaki”, ze swoją szybkostrzelnością 1200 strzałów na minutę pustoszyły szyki Niemców.
Nie skończył się jeden atak, a zaraz Łosie poprawiły następnym atakiem, na który specjalnie zostawiły jeszcze po kilka bomb. Tym razem skrzydła prawie muskały czubki drzew!
Niemcy rozjuszeni atakiem prowadzili morderczy ostrzał, który uniemożliwił dalsze sensowne atakowanie i Łosie musiały opuścić ten cel.
Niestety jeden z Łosi ostrzelany zbyt dotkliwie by kontynuować walkę musiał zawrócić do bazy. Silniki pracowały coraz mniej stabilnie, w końcu się okazało, że nie obejdzie się bez przymusowego lądowania. Maszyna wylądowała we wsi Mukoszyn, daleko od Wielicka!
Lotnicy wymontowawszy „Szczeniaka” z kabiny, dla obrony, byli zmuszeni zostać tak do następnego dnia.
Dywizjon "Jastrząb"
Rozpoznanie XV Dywizjonu, przeprowadzone o świcie w rejonie Brześć - Biała Podlaska - Lublin, nie przyniosło wyniku. Załoga por. obs. Hieronima Kulbac-kiego (pilot kpr. Stefan Tomicki) z 17. Eskadry na Łosiu 72.210 startującym bez ładunku bombowego nie uzyskała zadowalającej widoczności ziemi pomimo zejś
na małą wysokość i po godzinie i 20 minutach powróciła na lotnisko z nieregularnie pracującym silnikiem.
Nie zważając na mgłę i brak rozpoznania, Cwynar zdecydował się poprowadzić wyprawę bombową w postaci trzysamolotowego klucza 16. Eskadry. Załogi: kpt. obs. Władysław Dukszto, pilot kpt. Stanisław Cwynar; ppor. obs. Kazimierz Bernas, pilot plut. Stanisław Kło-sowski na Łosiu 72.193; por. obs. Piotr Kowalski, pilot ppor. Wiktor Wojcieszek, strzelcy kpr. kpr. Roman Rosołowski i Marian Grzelak na Łosiu 72.183 „F", wystartowały około godziny 9.00 na bombardowanie broni pancernej na obszarze Lublin - Kraśnik, zabierając po osiem bomb po 110 kg każda. Lecąc na wysokości zaledwie 100 m, klucz po przekroczeniu linii Bugu stracił widoczność ziemi i nie był w stanie wykryć wroga. Samoloty zawróciły więc w kierunku Zamościa i zbombardowały celnie niewielką kolumnę zmotoryzowaną, a następnie raz jeszcze próbowały bezskutecznie dotrzeć do rejonu Lublina, aby rozpoznać zgrupowania nieprzyjaciela dla ewentualnej następnej wyprawy. Załoga Kowalskiego straciła wtedy kontakt z kluczem i zabłądziła na Polesie. Po wyczerpaniu się paliwa Łoś 72.183 „F" lądował przymusowo koło wsi Mukoszyn w rejonie Kamienia Koszyrskiego. Bezowocne próby zdobycia benzyny zmusiły załogę do pozostawienia bombowca.
Relacja Romana Rosołowskiego:
„Wyznaczone na zadanie załogi zebrały się na odprawę w lesie. Mieliśmy startować pojedynczo, zebrać się w powietrzu i zbombardować npla z wysokości 2500 m, zrzucając 4 bomby 100 kilogramowe. Następny nalot miał się odbyć na wysokości 200 m celem zrzucenia dalszych 4 bomb i ostrzelania npla z broni pokładowej.
Miały startować 3 Łosie. Dowódcą klucza był kpt. Cwynar. Leciałem w prawoskrzydłowej maszynie. Dowódcą mej załogi był por. obs. Kowalski, pilotem pchor. Wojcieszek, drugim strzelcem kpr. Grzelak.
Wystartowaliśmy o godzinie 6.30 rano. Dolot do Zamościa odbywał się ponad chmurami. Nie wiedzieliśmy jednak, jaka jest podstawa chmur, bo nie mieliśmy komunikatu meteo. Między maszynami utrzymywaliśmy łączność radiotelefoniczną. Wszyscy postaraliśmy się o słuchawki od kolegów, którzy nie lecieli
Dolatując do Zamościa, dostrzegłem wybuchy pocisków artylerii przeciwlotniczej, które rozrywały się nad chmurami, jednak bardzo daleko od nas. Wiedzieliśmy, że to Niemcy zaczynają nas ostrzeliwać. Chmury zaczęły się rozrywać. Szosy jednak nie znaleźliśmy. Zaczęliśmy krążyć w celu jej odszukania. Po kilkunastu minutach szosa została odnaleziona. Dopiero teraz dostrzegłem na niej masę czołgów.
Kapitan Cwynar wydawał już rozkazy: — piloci, kurs bojowy. Obserwatorzy przygotować się do zrzucenia bomb. Strzelcy do k.m. — ładować do ognia ciągłego. Mój pilot wskazał mi porozumiewawczo niebo, abym uważał na myśliwców. Grzelak był już na dolnym stanowisku. Bomby poszły. Bezpośrednio po tym został wydany następny rozkaz: — zejść na 200 m, zrzucić pozostałe bomby i ostrzelać.
Łosie natychmiast przeszły w nurkowanie i na bardzo dużej szybkości przebiliśmy chmury, dość daleko od celu. Piloci weszli znowu na kurs bojowy. Nie wiem, dlaczego szliśmy lotem koszącym. Nasze zapalniki wymagały właściwie 400 m, gdyż przy niższej wysokości istniało prawdopodobieństwo rażenia maszyny własnymi odłamkami.
Kiedy wyskoczyliśmy zza lasu na szosę, otrzymaliśmy od razu niesłychanie silny ogień z artylerii przeciwlotniczej i z pojazdów pancernych, którymi była zapchana szosa. Wśród Niemców popłoch, my także byliśmy silnie podnieceni. Prawdopodobnie wskutek silnego ognia z ziemi, a także ze względu na małą wysokość lotu ani jeden z trzech obserwatorów nie wyrzucił bomb. Tylko strzelcy prowadzili gorączkowy ogień. W międzyczasie zamieniłem się z Grzelakiem na stanowiska ogniowe, gdyż wolałem strzelać z dolnego. Widziałem stąd bardzo wyraźnie czołgi z krzyżami, a przede wszystkim smugi pocisków z ziemi. Szosa była wilgotna po deszczu.
Kapitan Cwynar i lewoskrzydłowa maszyna oderwały się od npla i zniknęły w chmurach. Tymczasem mój pilot, nie otrzymawszy żadnych rozkazów, w dalszym ciągu trzymał się szosy. W pewnej chwili przelatując nad dziedzińcem szkolnym, dostrzegliśmy kilkanaście stojących na nim samochodów niemieckich. Wojcieszek dał znak ręką obserwatorowi. Ten jednak bomb nie wyrzucił. Równocześnie Grzelak kopie mnie nogą
i krzyczy, ze mamy przestrzelony lewy statecznik kierunkowy. Podczołgałem się więc do pilota, aby mu to zakomunikować. Podchorąży wiedział jednak, że jesteśmy trafieni, gdyż Łoś szedł już trawersem i nie pozwolił się z niego wyprowadzić.
Trzeba było oderwać się od szosy. Wyszliśmy nad chmury i rozglądamy się za pozostałymi Łosiami. Nikogo jednak nie widać. Postanawiamy wrócić do bazy. Obserwator kreśli dużymi literami kurs powrotny i pokazuje go pilotowi. Jednak po pewnym czasie zmienia go. Okazuje się, że stracił orientację. W tej sytuacji podchorąży, widząc tor kolejowy, chce zmienić kurs. Jednak obserwator nie zgadza się. Zgubiliśmy się zupełnie. Po długim czasie stwierdzamy, że jesteśmy w rejonie Prypeci. Zaczyna nam brakować paliwa. Wskutek nalegań pilota obserwator decyduje się na lądowanie, w celu dowiedzenia się, gdzie jesteśmy. Lecimy już tylko na zbiorniku opadowym. Zrzuciliśmy nad jakimiś mokradłami bomby i ścinając czubki sosen, siedliś-my bez żadnych uszkodzeń. W czasie lądowania stałem z Grzelakiem z tyłu, trzymając się kurczowo jakichś uchwytów. Pierwsze uderzenie kołami o ziemię spowodowało ich oberwanie się.
Biegną do nas chłopi w łapciach i samodziałowych koszulach. Uzbrojeni są w kije. Dowiadujemy się od nich, że znajdujemy się w pobliżu wsi Mukoszyn pow
Kamień Koszyrski. Ludzie ci pierwszy raz w życiu widzieli z bliska polski samolot. Podchorąży Wojcieszek znał ukraiński, więc szybko porozumieliśmy się. Naszego Łosia przeciągnęliśmy wołami na bardziej nadające się do wzlotu pastwisko.
Zamierzaliśmy porozumieć się z bazą drogą radiową, ale w czasie lądowania zerwane zostały anteny. Nie oddalaliśmy się od maszyny, gdyż obawialiśmy się miejscowej ludności. Maszerujące przez wieś polskie oddziały obiecały dostarczyć nam benzynę, która podobno znajdowała się gdzieś w pobliżu, w lasach. Nadchodziła powoli noc.
Zdemontowaliśmy 'Szczeniaki' dla ewentualnej obrony własnej, pościeliliśmy sobie w stogu siana i zabraliśmy się do gryzienia pestek z dyni, gdyż baliśmy się spożywać cokolwiek innego, co mogliśmy zakupić. Mieliśmy wprawdzie po jednej puszce konserw mięsnych schowanych w maskach gazowych, jednak postanowiliśmy je zostawić na później.
Całą noc czuwaliśmy. Rano przyszła do nas rodzina polskich osadników i ostrzegła nas przed miejscową ludnością. Do rodziny tej chodziliśmy kolejno jeść. Obserwator Kowalski, mimo naszych perswazji, udał się do wsi, aby wysłać telefonogram do Wielicka. Niestety, więcej już nie powrócił. Nie wiem, co się z nim stało. Wzmocniliśmy naszą czujność29
W oczekiwaniu na obiecaną benzynę rozpłataliśmy skrzydło, aby można było z góry napełnić zbiorniki. Niestety, około południa otrzymaliśmy wiadomość, że benzyna jest, ale samochodowa. Oficerowie, którzy nam ją przekazali pocieszyli nas jednak, że we wsi Wielka Hłusza, 20 km na północny zachód, znajdują się zapasy benzyny. Kapral Grzelak postanowił udać się na poszukiwanie por. Kowalskiego. Nie wrócił także. Przypuszczaliśmy, że został zamordowany-"1.
Noc z 16 na 17 września spędziliśmy już tylko we dwójkę z podchorążym Wojcieszkiem. 17 rano pilot zdecydował się na start do Wielkiej Hłuszy. Benzyny powinno wystarczyć na kilka minut lotu. Ze względu na ryzyko Wojcieszek zaproponował, że poleci sam. Nie zgodziłem się i wystartowaliśmy razem, w kierunku pokazanym nam przez tubylca. Po 3-4 minutach lotu zauważyliśmy wioskę pełną żołnierzy. Nasze pojawienie się powitali podrzucaniem czapek i machaniem dłońmi. Wylądowaliśmy za wsią.
Benzyna okazała się znów samochodową. Wojcieszek przyniósł ponadto wiadomości o burzliwych nastrojach tutejszych nacjonalistów ukraińskich. Żołnierze nakarmili nas zupą i pod wieczór wycofali się. Znowu ostrzegli nas osadnicy. Pilot skontaktował się jakoś z komisariatem policji. Ewakuował się właśnie i oczywiście nie mógł nam udzielić żadnej pomocy. Policjanci radzili nam jednak, żebyśmy nie pozostawali w tym rejonie.
W tej sytuacji postanowiliśmy zniszczyć Łosia. Jednak nie mogliśmy go spalić, gdyż nie było w nim benzyny. Postrzelaliśmy więc ze 'Szczeniaków' silniki i wszystkie żywotne części, spadochrony zaś podarliśmy. Karabiny maszynowe zabraliśmy ze sobą"31.
Po południu 14 września 17. Eskadra dozbroiła z wielkim trudem dwa z trzech otrzymanych 12 września z XX Dywizjonu Łosi. Ponadto jednego Łosia otrzymała 16. Eskadra. Ppor. Szymański:
„Ściągamy z Brześcia cztery nowe maszyny. Wcale nie wyposażone. Uzbrajamy, kombinujemy. Wyciągam z Żubra busolę, drutem przykręcam w maszynie. Ustawiam kociołek 'na oko'. Kompensacja, śmiechu warta
Dowództwo brygady wyruszyło z Włodzimierza około godziny 3.00 przez Łuck i Młynów do Kołomyji, wydając przed tym rozkaz przesunięcia Łosi w rejon Buczacza, ewentualnie do Czerniowiec. Rozkaz do dy-onów dotarł rano. W Kołomyji Naczelne Dowództwo Lotnictwa zamierzało wydać rozkaz ponownej reorganizacji lotnictwa, a jednostki Łosi miały otrzymać dalsze rozkazy operacyjne od Dowództwa Brygady w Mły-nowie. W praktyce jednak łączność dowództwa z jednostkami uległa zerwaniu i dyony Łosi operowały dalej na własną rękę.
Dyony rozkazu przejścia do Buczacza nie wykonały. Werakso pisał w swoim sprawozdaniu, że wobec nieznajomości w nakazanym rejonie żadnego terenu nadającego się na lotnisko dla Łosi i obawy, że nie będzie miał ani paliwa, ani bomb, postanowił pozostać w Wie-licku aż do wyczerpania benzyny, aby dalej kontynuować walkę. Niemniej oba dyony przystąpiły do poszukiwania odpowiedniejszych lotnisk w nakazanym obszarze, wykorzystując do tego celu własne RWD oraz inne samoloty zlatujące się od paru dni do Wielicka i powodujące niebezpieczne zagęszczenie na tamtejszym lotnisku.
Obok PWS, RWD oraz szkolnych Karasi do Wielicka przybyło również kilka P.7 z Dęblina oraz prototypy P.46 Sum i P. 1 lg Kobuz. Ten ostatni, lądując, zahaczył skrzydłem o Suma, uszkadzając mu statecznik. Mając do dyspozycji myśliwce P.7 i Kobuza, kpt. Laguna zorganizował ubezpieczenie lotniska, przydzielając wyremontowanego w Wielicku Kobuza por. Henrykowi Szczęsnemu. Po raz pierwszy od rozpoczęcia działań Łosie otrzymały wtedy obronę myśliwską swojego lotniska. Por. Szczęsny w czasie dwóch lotów bojowych zdołał zestrzelić dwa samoloty niemieckie. W czasie drugiego lotu został lekko ranny w nogę, ale po krótkiej, najprawdopodobniej jedno lub dwudniowej przerwie znów zasiadł za sterami myśliwca.
Relacja Wacława Oyrzanowskiego:
„Porucznik Szczęsny na Kobusiu strąca przed południem Dorniera. Pozazdrościł mu Laguna. Obserwu-
jemy z ziemi, minął się. Ląduje, powiada, że nie widział. Potem poleciał jakiś' kapral — nic. Za każdym razem uzupełniamy paliwo i amunicję. Po południu leci Szczęsny, znów sprząta jednego, lecz ma przestrzeloną nogę".
Relacja Kazimierza Bernasa:
„Na nasze lotnisko nalot wszelkich możliwych samolotów — Karasi, Żubrów, PWS'ów, RWD'eków, PZL. Cwynar klnie, na czym świat stoi. Obawia się, że te szwendające się bez przerwy samoloty zdradzą położenie naszego lotniska. Dotąd był względny spokój. Jedyna pociecha, że przyleciał jeden SUM i jeden KOBUZ. Zderzyły się co prawda przy kołowaniu, ale nasi mechanicy szybko je naprawili, tak że rano były gotowe. SUM jest wspaniały. Uzbrajamy go pospiesznie. KOBUZ będzie służył jako obrona lotniska. Jest to jedyna maszyna nadająca się obecnie do walki. Nawet do pościgu. Mechanicy chodzą koło niej jak przy własnym dziecku. Wieczorem [15 września — przyp. T. K.l powrócił ppor. Piotr Kowalski spod Kazimierza Koszyr-skiego, gdzie lądował przymusowo z braku paliwa. Reszta załogi pozostała przy samolocie. Rano prawdopodobnie wyśle się samochodem mechaników i benzynę, ale to niezbyt pewne, bo benzyny jest już mało. Przypuszczalnie załoga ta będzie dla nas stracona".
14 września została zakończona ewakuacja Łosi z Prużan (Kuplin). Jeden Łoś XX Dywizjonu rozbił się na lotnisku Hutniki. Wczesnym popołudniem, wkrótce po przybyciu do Hutnik Karasi VI Dywizjonu, na lotnisko to przyleciało także kilka następnych Łosi z XX Dywizjonu i Samodzielnego Dywizjonu Doświadczalnego. Podczas bombardowania lotniska Hutniki przez dziewięć samolotów Do 17Z z III/KG 76, które zaczęło się o godzinie 14.50 i unicestwiło sprzęt latający VI Dywizjonu, zniszczeniu uległo również parę (dwa?) Łosi XX Dywizjonu i dwa Łosie Samodzielnego Dywizjonu Doświadczalnego.
221. Eskadrze, posiadającej sześć Łosi na lotnisku w rejonie Pińska, rozkazano przesunąć trzy bombowce do rejonu Młynowa, na lotnisko Użyniec, przeznaczając je jako uzupełnienie dla Brygady Bombowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz