Witam serdecznie na koncie najlepszego samolotu bojowego września 1939.

poniedziałek, 6 września 2010

7 Września

7 Września

Dygresja:
Do czytania dalszych części dziennika polecam posłuchać piosenki „List” rzeszowskiego zespołu Monstrum. Jest to piosenka poświęcona naszym pilotom z września 1939.


A teraz dziennik:

Dywizjon „Sęp”
Ten dzień poświęcono na odpoczynek i naprawę coraz bardziej zużywającego się sprzętu. Przemęczeni żołnierze, z dala od frontu powoli dochodzili do siebie.
Dowództwo dywizjonu starało się za wszelką cenę nawiązać kontakt ze sztabem Brygady Bombowej. Sprawa uzupełnienie w sprzęcie była paląca. Niestety, bez rezultatu.


Dywizjon „Jastrząb”
Łosie XV Dywizjonu wykonały więc w tym dniu dziesięć samolotozadań (sześć 16. Eskadra oraz cztery 17. Eskadra), zrzucając około 8,8 tony bomb i niszcząc dwa samoloty nieprzyjaciela (He 111 i Bf 110) przy stracie pięciu własnych bombowców.
Tutaj także stan sprzętu był z każdą chwilą coraz bardziej żałosny. Personel robił co mógł, ale do naprawy brakowało niemal wszystkiego. Na dodatek nie dojechał do tego czasu cały transport kołowy.
Niemniej jednak zadania bojowe wykonywano nadal. Celami miały być siły niemieckie w rejonie (Różan-Ostrołęka).
Tutaj pozwolę sobie zacytować relacje z akcji bojowych.
Warto przeczytać!

Relacjonuje ppor. Szymański:
„Różan, same mury spalone. Czerwony Bór się pali. Kolumny niemieckie z Prus przerwały się pod Ciechanowem i walą do Narwi. Szymanowski nalatywać nie umie. Wcale nie strzelają, a on się boi jak cholera. Rzuciłem bomby na szosę. Trafiłem obok. Dobry pilot to 95% dobrego bombardowania. Cóż z takim zrobić?
Wraca Dukszto spod Makowa. Łączę, lecimy w kluczu. Mija nas Henschel, lekceważymy go, on zadowolony, my też. Dukszto pikuje, my za nim. Lecimy koszącym nad palącym się Czerwonym Borem aż do Ostrowia. Nagle pilot mnie woła i pokazuje. Podwozie nawaliło i wyłazi. Oni dwaj wracają na Różan, ja wolę do domu. Ląduję, za 30 min. ląduje Bernas. Dukszto postrzelany, bez podwozia lądował pod Zambrowem".
W drodze powrotnej lecący razem kpt. Dukszto i ppor. Bernas zauważyli samotnego He 111. Załogi Łosi celnie ostrzelały niemiecką maszynę, która zaczęła się palić i najprawdopodobniej wkrótce potem runęła na ziemię. Niestety, jeden z Łosi doznał awarii i również lądował przymusowo.

Relacjonuje ppor. Bernas:
„Zaraz po starcie uderza nas wielka ilość dymu, który sięga na wysokość kilkuset metrów. Pali się wszystko. Niemcy znaczą swój pochód wyraźnie, nie darowując nawet paru stojącym w szczerym polu chałupom. Na naszej trasie, pod Ostrowia, palą się jaskrawym płomieniem zakłady nasycania podkładów kolejowych. W Ostrowi nieprzyjaciela nie znajdujemy. Zmieniamy szyk i lecimy wzdłuż drogi na Różan. Czołgi znajduje¬my dopiero na zachód od Różana — szykują się do przeprawy.
Most na rzece nie wysadzony, ale czołgi jeszcze nie przeszły. Robię rundkę i posyłam w dół parę bomb. Dziś trzeba wybierać cele, bo czołgi nauczone doświadczeniem chodzą po 3—4 w dużych odstępach. Zbombardowałem szosę dość skutecznie i skraj lasu, gdzie zebrała się ich większa grupka. Resztę bomb wyrzuciłem na skraju wsi, gdzie przygotowywano się do przeprawy. To samo zrobił Zygmunt. Kapitan poprowadził szyk w prawo. Pod nami sunie 5 maszyn nieprzyjaciela. Pewnie nas nie dostrzegli.
Nabieramy wysokości do 3300 m. Przed nami ma¬szyna, nie wiadomo czyja, a więc do karabinów. Dzieli nas jeszcze 1200 m. Maszyna wciąż rośnie. To na pewno Niemiec, nie ma wątpliwości. Strzelam ze swego karabinu krótkimi seriami. Obok mnie kapitan robi to samo. Wreszcie walę długimi seriami po płatach. Niemiec robi bardzo podciągany skręt i wyprowadza prosto na nas. Strzelam przez cały czas. Niemiec oddaje dwie czy trzy serie. Jego maszyna zaczyna dymić z silnika i prawego płata. Wali na łeb w niewyraźnym skręcie ze ślizgiem i przechodzi obok, dymiąc coraz wyraźniej. Kapitan Dukszto kiwa skrzydłami. Zbiórka. Nurkujemy ostro i bacznie się rozglądamy.
Nie dostrzegamy nic. Nie wiem, o co chodzi, ale nurkujemy nadal we dwójkę, lecąc jak najciaśniej. Przecinamy szosę Ostrów - Różan kursem 180 stopni. Lecimy na wysokości ok. 30 m. Nie przypominam sobie, by kapitan zrzucał bomby. Prowadzący robi skręt w lewo. Okrążamy Ostrów od wschodu i lecimy teraz na Zambrów, nabierając wysokości. Zygmunta nie ma — nie było go już przy strzelaninie. Ale po co my tam lecimy, czyżby się Dukszto pomylił? Wychodzę kilkakrotnie na czoło i pokazuję, że poprowadzę. Kapitan kiwa głową. Nagle z jego lewego silnika odpada maska, zagina się płat, maszyna idzie w ostrą pikę. Nad ziemią wyprowadza i siada w poprzek bruzd na świeżo zaoranej ziemi. Tuman kurzu zasłania wszystko.
Gdy kurz opadł, widzę maszynę bez podwozia, na brzuchu w miękkiej ziemi. Robię nisko rundę, załoga gramoli się — dwóch, trzech, czterech. Chwała Bogu, są wszyscy. Trochę w prawo jest pólko, na którym można usiąść. Pokazuję je Kubie, ale on nie chce siadać. Mam plan — wyląduję, zabiorę całą załogę i trochę gratów. Toż to jest teren, który za godzinę może być przejęty przez nieprzyjaciela. Wyszukuję kolejne pastwisko — Kuba kręci głową. Wiem, co chce powiedzieć: 'miękko'. Sam to czuję. Jesteśmy właśnie nad rozbitkami. Widzę, jak kapitan macha mi ręką w kierunku domu. Jeszcze jedna runda, żal zostawić kolegów na niepewnym terenie, ale trzeba odlecieć.
Wychodzę na 500 m. Nad torem kolejowym otrzymuję bardzo silny ogień k.m. z ziemi — oczywiście, nasi. Trzęsę się z wściekłości. Z trudem, po długim krążeniu znajduję lotnisko, świetnie zamaskowane. Lądujemy. Melduję o wypadku kapitanowi Cwynarowi i określam miejsce jako 4-5 km na południe od Zambrowa. Kapitan decyduje się wysłać 4 PWS po załogę i materiał. Ulżyło mi nieco, że nie zostawiłem ich bez ratunku".


Najtragiczniejsza relacja na koniec, por. Maślanka:
„Po wystartowaniu i zebraniu się klucza nad m. Stara Wieś leciałem, nabierając wysokości w kierunku zachodnim. Przelecieliśmy Radzymin - Wołomin i tu zauważyłem wyprawę samolotów typu Dornier — bombowce oraz nad nimi samoloty myśliwskie typu 'Messerschmitt', wszystkie dwusilnikowe. Kiedy zauważyłem tę wyprawę składającą się z około 20 maszyn, wskazałem ją pilotowi i aby nie być spostrzeżonym przez nich, kazałem zawrócić o 180 stopni i zejść w dół.
Wszystko to okazało się niepotrzebne, gdyż z tyłu dogoniło nas 12 Messerschmittów pościgowych. Przypuszczam, że nasi strzelcy nie zauważyli tych samolotów dlatego, że było to jeszcze na własnym terenie i patrzyli na pewno na ziemię, zamiast obserwować powietrze i meldować o zauważonych samolotach npla. Kiedy tak nurkowaliśmy z wysokości 2000 m do 1500 m, usłyszałem nagle strzały karabinów maszynowych. Oglądam się i widzę 6 Messerschmittów całych i płat 7-go, no i całą sieć smug pocisków zapalających. Strzelcy nasi strzelają również dobrze do nich. Ja do tylu nie mogę działać swoim karabinem maszynowym, więc będąc pewnym zestrzelenia z powodu przewagi niemieckiej, przypiąłem na wszelki wypadek spadochron, tę ostatnią deskę, a raczej płachtę ratunku. Czekam, co z tego wyniknie. Daję znak pilotowi do wirażu w prawo, by przynajmniej częściowo ujść spod ognia tylu maszyn npla (jak się okazało było ich 12, jak to stwierdziła 41 eskadra toruńska, na oczach której się to działo).
Po daniu znaku pilotowi, ten mi nie reaguje (był już ranny w nogę — opowiadanie kaprala, który był z nim w szpitalu). Maszyna leci prosto, zostaje zestrzelony samolot nr 3 z mojego klucza, który płonąc wali na ziemię (opowiadanie mojego pilota). Nagle spostrzegłem bezczelnego typa, który atakował mnie od czoła. Kiedy zauważyłem przed sobą samolot npla, mniej więcej na odległości 600-700 m, momentalnie otworzyłem ogień do niego. W czasie strzelania ogarnął mnie dziwny sadyzm i chęć zestrzelenia go, gdyż byłem pewny naszej przegranej w tej walce. Podczas strzelania zwróciłem uwagę na trzy dziury w pleksiglasie, które dosłownie obramowały moją głowę — wszystko to dzieje się w sekundach. Nagle widzę dym z prawego płata maszyny niemieckiej (tu bucha radość), amunicja w ładowniku mi się skończyła, chcę zmienić ładownik naładowany i w tym momencie widzę już nie dym, ale efekt prawdziwy strzelania. Pocisk trafny zapalił benzynę, a ta spowodowała wybuch zbiorników i rozerwanie się prawego płata maszyny niemieckiej. Maszyna w płomieniach wali się do ziemi. Zdejmuję ładownik, z radością spoglądam na zegarek, jest godzina 16.05 (zestrzelenie Niemca).
W chwili spojrzenia na zegarek i zmiany ładownika słyszę wybuch u siebie w maszynie z równoczesnym ciepłem po karku. Oglądam się do tyłu, już nic nie zobaczyłem, tylko masę płomieni, które mi momentalnie zamknęły oczy. Moja maszyna pali się, płomienie liżą po twarzy, rękach i kurtce skórzanej, którą mam na sobie (ta mnie uchroniła od spalenia się). Nic teraz nie pozostaje, jak tylko wyskakiwać z maszyny, próbując zwiać śmierci zaglądającej w oczy. Na pamięć (oczu nie można otworzyć) zrywam plomby, wyduszam pleksiglas, który nie chce odejść od maszyny z powodu pędu powietrza i ssania. Morduję się coraz więcej, trochę odeszło, ale kiedy ręce zwolniłem, pleksiglas z powrotem się zamknął. Tę próbę powtarzałem 2-3 razy i widząc, że nie dam rady wydusić go, a w głowę coraz cieplej, przytuliłem się do pleksiglasu głową i rękoma odepchnąłem się z maszyny, wylatując na zewnątrz. Tu momentalnie poczułem świeże powietrze, zdarcie czapki z głowy i pierwszy odruch był — chwycenie za spadochron. Pamięci nie straciłem ani na chwilę. Lecę prawo skos głową w dół i patrzę za samolotami niemieckimi — nie widzę ich, ale widzę w oddali 2 spadochrony. Teraz pociągam za rączkę — spadochron się otwiera. [... ] Lądowałem 300 m od mojej maszyny, która leżała, płonąc. Publika mnie dopadła i zaczyna się tłumaczenie — legitymacji nie mam, gdyż nie wolno było z legitymacją latać. Publika uzbrojona w drągi poczęła krzyczeć, że jestem szpiegiem. — W powietrzu latają blachy z rozerwanego płata Niemca i mojej maszyny. Publiczność znalazła blachę ze swastyką, więc na pewno przebrany szpieg. Tłumaczę się, czym mogę — Św. Antonim, Matką Boską otrzymaną w Warszawie, o której wspominałem Ci przez telefon, dalej notesem, Twoją fotografią, gdyż na odwrocie było Twoje pismo Tarnów, grudzień 1936 r. Nie pomogło nic — nawet wskazywanie Niemca, który też wyskoczył, a który uciekając przed łapiącą publiką, strzelał do nich. Może i byłbym tam pozostał trupem od własnych chłopów, gdyby nie to, że nadjechało auto osobowe z 41 esk. i ci mnie uwolnili".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz